Lot w kokpicie

Lot w kokpicie Boeinga 737

Jakby nie opisywać tego wydarzenia, była to największa lotnicza przygoda, jaką dane mi było przeżyć. Była owocem współpracy nawiązanej z Centralwings po AirShow 2005 w Radomiu. Wycieczka rozpoczęła się w pewien wtorkowy wieczór około godziny 23.00. Po wykonaniu checklisty "buźka dla Żonki" oddaliłem się w kierunku stolicy. Po drodze zabrałem na pokład Jakuba. Podróż jak zwykle wypełniła nam rozmowa o kokpicie. Tak bardzo się w nią zaangażowaliśmy, że wylądowaliśmy pod Łodzią. Na szczęście mieliśmy spory zapas czasowy, rezerwa paliwa również przewidziała taką okoliczność. Ostatecznie w Warszawie byliśmy o 5.30. Adrenalina nie pozwoliła na drzemkę. 

O godzinie 7.00 udałem się na briefing, tam poznałem kapitana i załogę, której miałem towarzyszyć. Zapoznałem się z NOTAMami oraz warunkami pogodowymi. Potem wsiedliśmy do busa, a już o 7.30 byliśmy w kokpicie. 

Oto samolot, w którym spędziłem 11 godzin (3 godziny w kabinie pasażerskiej, 2,5 godziny w kokpicie rozmawiając z pierwszym oficerem (w czasie alarmu bombowego na Okęciu) i 5,5 godziny w kokpicie na środkowym siedzeniu:

 

Na początku w kokpicie byłem ja i pierwszy oficer, a kapitan poszedł na obchód samolotu. Siedziałem więc sobie w jego fotelu i obserwowałem przygotowania do lotu. Czułem się jak u siebie. Musze przyznać, że symulacja (pod względem systemowym) nie odbiega wiele od rzeczywistości! 

Jako pierwszy był przelot do EDDN (Norymberga). Przygotowałem się wcześniej w domu tak samo, jak do zwykłego lotu na Vatsim. I co? No i papiery te same. Forma nieco inna, ale reszta zgadzała się co do joty. Tylko że tych papierów to mają zdecydowanie więcej. W zasadzie oprócz startu i lądowania piloci zajmowali się non stop tabelkami i wykresami.

Kiedy pojawił się kapitan, zostałem pouczony jak obsługiwać się środkowym siedzonkiem i zainstalowałem się tam. Lot przebiegał bez zakłóceń. A ponieważ to tylko 70 minut w powietrzu, więc piloci tuż po osiągnięciu przelotowej (bardzo szybko) zabrali się za przygotowania do lądowania. Potem nadszedł czas na moje pytania. Porobiłem sobie notatek na kilka stron zeszytu... 

Potem było lądowanie w EDDN, wymiana pasażerów. W czasie kołowania mijaliśmy np. takie samoloty:

 

Nastąpił start, przelot i lądowanie na 33 w EPWA.

Kiedy zabrano nam pasażerów okazało się, że w terminalu jest alarm bombowy. Kapitan poszedł do kabiny zabawiać rozmową znudzone stewardesy, a ja przez dwie i pół godziny rozmawiałem z drugim pilotem o lataniu, o naszej symulacji (VATSIM) i oczywiście o B737. Zapoznałem się dokładnie ze wszystkimi systemami maszyny. Mogłem z bliska zobaczyć a nawet dotknąć to, co do tej pory widziałem jedynie na fotografiach w internecie.  

Przymierzam się do kapitańskiego fotela:

 

Tym razem z drugiej strony:

 

O co by tu jeszcze zapytać?

 

Takie samo TQ mam u siebie!

 

Samolot oczekiwał gotowy do lotu:

 

Kiedy już stwierdzono że nie ma bomb (bo były dwa alarmy) i kiedy rozładował się ogromny korek na Okęciu:

 

Wystartowaliśmy z pasa 29 i polecieliśmy do Pragi. Ten przelot spędziłem w kabinie, gdzie słodko odsypiałem zarwaną nockę (w perspektywie miałem nocny powrót do domu). Obudziłem się przed lądowaniem. Znów zmiana pasażerów i droga powrotna do Warszawy. Do kokpitu wszedłem na przelotowej i znów patrzyłem na lądowanie na pasie 33 ze środkowego siedzonka.

B737 to wspaniała maszyna:

 

Czułe pożegnanie z samolotem:

 

Piloci Centralwings byli bardzo mili. Mogłem pytać o co chciałem, dotykać co chciałem (oczywiście tylko podczas postoju na ziemi - jakby nie patrzeć, bezpieczeństwo najważniejsze). Jak już napisałem na wstępie, była to moja największa lotnicza przygoda. I choć zawsze będę twierdził, że kokpit i VATSIM to tylko zabawa, to jednak po tym locie mam świadomość, jak niewiele różni nas od prawdziwego latania, biorąc pod uwagę systemy samolotu, procedury, papiery czy wirtualnych kontrolerów.